Kraj, który nie istnieje

Ktoś powiedział: jak nie piszesz, wiem, że jest dobrze.

Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób. Jak nie piszę, brak po prostu czasu. Pewnie, że szczęśliwe dni zabierają czas. Ale kiepskie także, więc to, czy robię wpisy, czy nie, nie zależy wyłącznie od nastroju, tylko od tego, czy chcę coś utrwalić i podzielić się czymś, czy nie.

Nie ma dnia, żebym nie wspominała tegorocznych wakacji. Spędzonych w kraju, którego nie ma na mapach. Spędzonych pięknie, chociaż w upale, chociaż w momencie plajtowania biur, chociaż w państwie nieuznawanym przez inne, w państwie, do którego nie można dolecieć bezpośrednio samolotem.

Co wspominam? Wszystko, co chłonęłam zmysłami i umysłem.

Wspominam widoki: ostrych skał nad morzem, silnego Serhana, panoramy miasteczek, trójkę skośnookich kelnerów stojących na baczność na schodach restauracji, wzgórza i pola z wypaloną słońcem roślinnością, niezliczoną ilość flag Turcji i Tureckiej Republiki Cypru Północnego.

Wspominam zapachy: cedru, intensywnych męskich perfum, zapach morza na ręcznikach, zapach pieczonej ryby i milion innych, które unoszą się nad gorącą cypryjską ziemią.

Wspominam smaki: kaszki kus-kus przyrządzanej na sto sposobów, grillowanych lokalnych ryb, boskiego soku wyciskanego ze świeżych pomarańczy, sera kaser…

Wspominam dotyk: kamieni pod stopami, parującego wręcz piachu, ciepłego wina w ustach spragnionych chłodu, szorstkość ręcznika sztywnego od morskiej wody.

Wspominam dźwięki: murzyński głos śpiewający w ciepły wilgotny wieczór „What a wonderful world” Armstronga, śpiewne okrzyki tureckiego artysty, pełne przejęcia i pasji, cudowny brytyjski akcent recepcjonistki w hotelu, „Lapta! Lapta!” – nawoływanie kierowcy dolmusza, „Ameno” na pirackim, sztucznym, irytującym statku…

Wspominam myśli: cudne, szczęśliwe. Spokojne.

Wiem, że tam wrócimy. Bo były znaki: ulewa w miesiącu, w którym nigdy nie pada deszcz. I to w momencie, gdy przekraczałyśmy granicę z Cypru Południowego na Północny. Podając celnikowi paszport, usłyszałam ciężkie krople stukające o dach granicznego przejścia. Wśród ludzi ruch, śmiech, niedowierzanie. Gdy celnik oddawał mi paszport, deszcz przestał padać. Na ulicach zostały tylko małe parujące kałuże. Nie poczułam tego deszczu na spalonych ramionach. Był też inny znak, przez który ze śmiechu nałykałam się morskiej wody: z nieba nam spadły pieniądze… Niewielkiej wartości banknot miękko wylądował na morzu, tuż obok nas. Trzeci znak zostawiłam sama: gdzieś w Nikozji, nie wiadomo gdzie, zostawiłam maleńki błękitny paseczek z sandałów. Szukałam wszędzie, ale widocznie miałam coś na Cyprze zostawić – coś więcej, niż kawał swojego serca.

Czy było pięknie? Nie, nie powiedziałabym, że Północny Cypr jest piękny. Ale jest wspaniały. :)

 


Opublikowano

w

przez

Tagi: