Trudny maj

– Co słychać? – pytasz beztrosko, wyciągając język do sorbetu. Co słychać? W trąbce Eustachiusza słyszę tylko Twoje siorbanie. Siorbiesz sorbet :)
– Co, nic nie słychać od miesiąca? – upierasz się z dziecinnym natręctwem i oblizujesz usta, a Twój język przywodzi mi na myśl taniec godowy jamochłona. Nie, nie chcę Ci nic opowiadać, bo potem mówisz, że przesadzam. Nie chcę Ci opowiadać, że pierwszy raz w życiu miałam badanie USG piersi i śliskie palce lekarza rotacyjnie przykładane wokół sutka przeraziły mnie tak bardzo, że na czas badania zatrzymałam w sobie chyba wszystkie życiowe funkcje i stałam się balem drewna, który marzy, aby małe chińskie rączki przerobiły go na stołowe nogi i wystawiły w magazynach IKEI. Nie chcę Ci opowiadać, że po raz czwarty robiłam, oczywiście z nieocenioną pomocą kolegów z pracy, obóz MediaCamp i już trzeciego dnia kapitulowałam wobec pierwszych objawów schizofrenii, bo uczestnicy przemawiali do mnie w różnych językach, z czego dwa rozumiałam świetnie, a trzy jeszcze lepiej, ale dopiero wieczorem, pokrzepiona wyrobami miasta Tychy. Ale poliglotyczne ogniska wieńczące każdy dzień MediaCampu w Łagowie na pewno ozdobią moje wspomnienia z trudnego maja 2010 r. Fakt, że otrzymałam powinszowania organizacji MediaCampu zawdzięczam chyba tylko mojej skrzyżowanej lateralizacji, dzięki której podobno lepiej współpracują dwie półkule ;) Po wyzwoleniu myśli z reżimu organizacji MC i trzymania przedsięwzięcia w ryzach, przyszedł czas na okupację dwóch półkul wizjami zamknięcia pewnego radia (w którym, tak się złożyło, pracuję)… Ale o tym tym bardziej nie chcę Ci opowiadać. Twój sorbet i tak jest kwaśny jak mina nauczyciela po wypłacie.  Więc po prostu wpakujmy w brzuszki te śmiercionośne kule węglowodanów z Grycana i pogadajmy o czymś przyjemniejszym. Jeśli chcesz, opowiem Ci mój sen, że jadę rikszą do Wąglikowic, w których kiedyś przez wiele lat spędzałam wakacje, i oddaję się tam zbieraniu w bukiety kłujących zbóż. Po południu zajmuję się masowaniem stopami mokrego piasku przy jeziorze, które odwdzięczy mi się wieczorem ciepłą wodą, kiedy wejdę do niej nie płosząc łabędzi i tak, żeby tylko lekko, leciutko rozkołysać słońce odbijające się na pomarańczowo w jeziorze…
I stanie się spokój.


Opublikowano

w

przez

Tagi: