Zmarznięte ręce

Trzy Wigilie temu. Co roku… Pamiętam :)

Spotkałam go. Miał co prawda czarny, a nie czerwony płaszcz, ale wiedziałam, że to ten właściwy, najprawdziwszy Mikołaj. Po czym go poznałam? Po uścisku dłoni, gdy się żegnaliśmy…

Bardzo zmarzły mu palce. Nie od trzymania lejców na reniferach. Zderzyliśmy się na deptaku – on biegł po warunki dla studentów

a ja szukałam rękawiczki, którą kilka chwil temu gdzieś tutaj zgubiłam. Wpadliśmy na siebie…

…i rozsypały się jego notatki. Zobaczyłam tylko: „nie idę do… idę do…”. Nie pamiętam jego twarzy, to mógł być każdy. Bo każdy jest decyzyjny. I losy tych wszystkich wokół – niezależnie od poziomu ich istnienia w świecie – zależą od Mikołaja. Mikołaja, który ma twarz każdego z Was. O wiele prościej byłoby zwalić to na jednego starego chłopa z nadwyżką cholesterolu, sparciałym workiem i sinym nosem. Ale to nie on, tylko Wy dajecie prezenty albo rózgę. Nie potrzebna Wam czapka i waciana broda. Jesteście Mikołajem i bez tego.

A teraz powiem Wam prawdę. Tak, zgubiłam na deptaku rękawiczkę. Wracając po nią zobaczyłam, jak podnosi ją jakiś leciwy pan. Ubrał ją. Po chwili wpadłam na przyjaciela. Wspaniałego, dobrego człowieka. Opowiedziałam o rękawiczce. Kazał mi dać drugą i poszedł do starszego pana.

Wrócił z obiema moimi rękawiczkami…

Ale nie miał swoich:)


Opublikowano

w

przez

Tagi: