Wdech

Myśląc o wczorajszym słoniu, spłycając po człowieczemu jego historię, znalazłam w sobie podobieństwo, choć o inny zmysł idzie. Czuję nosem coś, czego prawdopodobnie inni mogą nie ustrzelić żadnym wdechem. Ani nawet inne… Czuję, że na pulsującej tętnicy kogoś zupełnie przypadkowego wydarzyła się niesamowita przygoda. Na tym jednym centymetrze jego skóry zobaczyłam jak z lazurowej wody fale wyrzucają zielone akordy, a słodkie mandarynki leżą zupełnie nago na plaży, w przeogromnym słońcu, w pysznym słodkim soku. Nagle zrywa się wielki deszcz, ale to nie krople lecą z chmur, ale kulki czarnego pieprzu, które kleją się do lepkiej skóry mandarynek. – Nie pieprz! – woła antypornograficznie cedr, który właśnie podwija rękawy, żeby ruszyć z pięściami ku przyprawie. – Już ja się z tobą rozprawię! – krzyczy zgniatając ziarna pieprzu. Mandarynki zupełnie nagie drżą na ten widok, ale cedr ani myśli się opanować. Dopiero lilia wodna, której przerwano błogie dryfowanie, wylewa cedrowi na głowę cały swój dzban zimnego morza. W powietrzu unosi się zapach mielonego pieprzu, świeżej wody, soku z mandarynek i gorącego cedru. Ale pojawia się jeszcze ktoś, na kogo zawsze można liczyć. Żeby tu nie było tyle namiętnych myśli, mandarynki niech założą chociaż buty. Drzewo sandałowe już biegnie z kilkoma parami. Zaczynam się głośno śmiać, tutaj, na tej ulicy, bo jeszcze ambra też się w tej historii pojawia, ale przecież ambra… to wydzielinia z żołądka kaszalota! I tu czar pryska. Minęła dokładnie jedna sekunda… Po prostu przemknął obok mnie, a ja akurat brałam oddech. Perfumy powinno się pić. Odstawiłabym każde wino.


Opublikowano

w

przez

Tagi: