NIGHT RIDE ACROSS THE CAUCASUS

…(Ona ciągle śpiewa to za mocno. Płacze coś we mnie gdy ją słyszę, ale nie ze smutku, tylko z czegoś, czego nie potrafię ani napisać, ani nazwać, ani przytulić)…

We mnie jest chyba coś niedokończonego… Może jakiś niespotkany człowiek, może jakiś nienapisany wiersz… Czasem obracam w dłoniach ołówki i kredki, ręką gładzą chropowaty papier do pasteli i wiem, i czuję, że chcę coś powiedzieć, ale nie umiem na tyle dobrze siebie wysłuchać, żeby rozpoznać kształty jakie chcę narysować albo słowa, jakie chcę napisać…
Czasami stoję na zakręcie słowa, jak Przyboś. To jakby słyszeć muzykę, ale kiedy chce się zapisać nutę, papier jej nie przyjmuje… Na razie wierzę w moc papieru i jego wyroki. Jeśli nie chce mojej dłoni na sobie, zostawię go czystym. Różewicz twierdził, że wiersze pisze się aż do milczenia… A może milczenie jest trochę pokorą wobec tego, co niewyrażalne? Nagle rozumiem, że mój hołd oddaję językowi nie dlatego, że wyczerpujący, ale dlatego że niepełny.
Idę z nim za rękę przez bajowy las, ale kiedy zechcę, całą siebie streszczę w ciszy. I tyle.
I kiedy czasem ręka zawisa nad kartką, nieważne czy trzyma pędzel czy pióro, nie umie przeniknąć tych paru milimetrów magii, bo czasem coś musi zostać w nas… I wtedy może być smutno, bo nie mamy nikogo kto odgadywałby nasze myśli. Tacy już chyba jesteśmy…


Opublikowano

w

przez

Tagi: